Mam kredyt hipoteczny. Brałem go w rodzimej walucie. Oprocentowanie wyższe, za to stabilniejsze. Jak to powiedział ktoś nas nikt nie przekona, że białe jest białe, a czarne jest czarne. Wśród licznych podpisów, które złożyłem pod umową kredytową jeden szczególnie zapadł mi w pamięć. Była to karteczka, której treść głosiła ile będę płacił w przypadku gwałtownego skoku stóp procentowych. Dotyczyło to skrajnych przypadków: wzrostu i spadku. Nie wierzę więc, że ludzie którzy skusili się na dużo niższe koszty kredytu jeżeli wezmą go we frankach szwajcarskich nie byli poinformowani o ryzyku. Raczej nie wierzyli w to, że może coś takiego mieć miejsce. To trochę jak gry hazardowe, tylko ryzyko jest odwrócone. Idąc do kasyna wygrana może się przytrafić, bardziej prawdopodobna natomiast jest strata pieniędzy. W przypadku pożyczki na mieszkanie lub dom sprawa jest zgoła odmienna. Mało kto wierzył w to, że kredyt stanie się tak drogi i tak obciążający domowy budżet. Podpisując umowę z tą klauzulą to tak jak zaczynać grę w ruletkę: wpłacasz stawkę i grasz. Jak boisz się ryzyka to po prostu nie zaczynasz. Albo w przerzuceniu na realia bankowe bierzesz droższy, ale pewniejszy kredyt w złotówkach. To nie jest tak, że ludzie z długiem w PLN nie współczują tym z CHF. Nie mogą tylko zrozumieć tego, że strajkują na ulicach domagając się pomocy skoro połakomili się na niższe raty, będąc świadomym ryzyka.